Nie
byłam szczęśliwa, że zostajemy w szpitalu, w końcu nie dawno z niego wyszliśmy.
Oczy miałam pełne łez, że znowu coś. Na oddziale przyjęli nas serdecznie i byli
oczarowani Gosią. Noc jakoś mi minęła na karimacie, Gosia była spokojna.
Nazajutrz zaczął się koszmar. Doktor, która się nami opiekowała bez ogródki
zaczęła mówić, że widzi mieszane napięcie mięśniowe, drgawki, oczopląs, Gosia
nie reagowała na odruch moro (odruch do pozycji embrionalnej), że nie widzi,
nie słyszy, ma za małą głowę, raczki i nóżki, do tego taki brzydki kark (zawoła
genetyka by ją obejrzał), że na pewno jest to dziecięce porażenie mózgowe. Tego
było jeszcze sporo, ale moja głowa nie przyjmowała wszystkiego, jakoś mnie
zatkało. Załamałam się. Przecież mieliśmy iść teraz małymi krokami do
przodu…cholera jasna! Pokuli Gosię by zrobić różne badania (co nie było łatwe
bo jej żyłki były cienkie i nie chciała lecieć krew po zrostach z przeszłości).
Wysłali nas na badanie elektroencefalograficzne (EEG)- badanie ocenia czynność
bioelektryczną mózgu rejestrowaną przez elektrody umieszczone na powierzchni
głowy wykonywane w trakcie snu. Bardzo nieprzyjemnie badanie, ledwo co je zniosła. Taki bunt jak nigdy, zasnęła, ale z wielkim oporem. Badanie wykazało „w
zapisie widoczne są cechy asymetrii zapisu (wyższa amplituda po stronie
prawej), poza tym zapis w granicach normy wiekowej, bez wyładowań napadowych”,
czyli nie tak źle jak na wylewy IV stopnia. Wdrożyli nam tlenoterapię, bo Gosia
była niedotleniona oraz inhalację z Berodual, Pulmicort, Ventolin (a to dostawało każde dziecko na oddziale). Po sterydach
Gosia z wagą szła jak oszalała, prawie codziennie 100 g. Po trzech dniach
dobiła do 3570 g. Wypożyczone zdjęcie rtg klatki piersiowej z Polnej, wskazało
na utrwalone zmiany na płucach, więc to nie zapalenie płuc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz