Po
różnych badaniach okazało się, że ma CMV (cytomegalowirus) i to my ją
zaraziliśmy. Paranoja, jakby rodzice chcieli narażać swoje dziecko na jakieś
infekcję? Z tym wirusem musieli nas ewakuować na oddział zakaźny. CMV jest
odmianą grypy groźna dla płodu i ludzi o małej odporności, atakuje słuch i wzrok oraz powoduje zaburzenia rozwoju umysłowego. Od
7 stycznia byliśmy pacjentami sympatycznej pani dr. Od razu wdrożyli leczenie
na cytomegalię (podawali cymavene od 8 stycznia) i zapowiedzieli nam 6 tygodniowe leczenie. 6 tyg. ? chyba oszaleje. Na Szpitalnej
twierdzą, że to CMV wrodzone jednak lekarze z Polnej zaprzeczają, bo
wielokrotnie miała robione badania, nie mam podstaw im nie wierzyć. W końcu dzięki nim Gosiaczek jest z nami. Na tym oddziale też usłyszeliśmy, że nasze
dziecko nie widzi, nie słyszy, że będzie wymagała specjalistycznej opieki i czy o tym wiemy?
Jednym słowem masakra! Załamałam się totalnie! Nawet teraz na wspomnienie oczy
napływają mi łzami. W tym dniu mąż zajął się małą, bo ja byłam nie do życia przechodząc
załamanie psychiczne, które się już chyba od jakiegoś czasu kulminowało.
Zaczął
się pojawiać problem z zakładaniem wenflonu, ciało w miejscu wkłucia puchło po
kilku dniach. Nie było już gdzie kłuć, bo żyłki pękały, albo były za cienkie.
Masakra jak męczyli naszą Gosiulkę by się wbić. Zapadła decyzja założenia
cewnika dożylnego. Był to zabieg ratujący życie tak usłyszeliśmy, bo Gosia z
taką przeszłością jest bardziej zagrożona powikłaniami z tego tytułu zabiegu. To
co teraz napiszę na pewno niektórym nasunie myśl „co za wyrodna matka”, ale w
głębi duszy chciałam by Gosia odeszła od nas do nieba. Może cały czas
krzyżujemy Bogu plany ratując ją na siłę- myślałam. On usiłuje ją ciągle zabrać
do siebie, a mu na przekór próbujemy przedłużać jej życie.
Zwracając
zdjęcie mąż został „osaczony” przez lekarzy z Polnej. Wypytywali go o stan
Gosi, zapewniając, że CMV na pewno nie jest wrodzone, bo robili badania
wcześniej. Pytali także czy nadal karmię piersią, jeśli tak to mam zbadać
mleko, być może w nim jest wirus i, że nie mamy za bardzo brać do siebie co
mówią tamci lekarze, bo wszystko będzie dobrze. Po przeszło tyg. leczenia na
CMV powiedziałam dr prowadzącej o tym, że być może w moim mleku jest ten wirus
(przekazując spostrzeżenia z Polnej). Pani dr na to, że powinny być w nim
przeciwciała i, że korzyści karmienia mlekiem naturalnym są większe. Ja też tak
uważałam w końcu utrzymywałam cały czas laktację. Chciałam się zbadać na CMV z
krwi, ale dr na drugi dzień zaoferowała jednak zbadanie mleka tylko odpłatnie
(aż 196 zł) bo na moją prośbę. No dobra niech im będzie w końcu zdrowie Gosi
jest najważniejsze, choć takie badanie powinien zagwarantować szpital. Od tego dnia też przestałam karmić małą moim mlekiem po 5
miesiącach i 22 dniach musiałam zrezygnować, choć gdyby nie ten CMV nadal bym
karmiła, bo jest to jak nektar bogów dla takich maluchów. Pytanie, czy w wcześniej też miałam CMV dodatni w mleku? Na wszelki
wypadek kazałam mężowi cały zapas mleka zutylizować, bo przecież lepiej dmuchać
na zimo.
P.S.
Przyszłe mamy proście swoich lekarzy ginekologów by do badań podstawowych w
ciąży dorzucali wam badanie na CMV. Jeszcze nie jest to badanie
rozpowszechnione, ale dr zapewniała, że za kilka lat będzie badaniem
podstawowym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz