sobota, 28 lutego 2015

SZCZĘŚCIE W CIENIU ROZPACZY…

Miał być post o szczęściu, o cudzie narodzin… O tym, że jako mała fasolka już miała wyznaczone bojowe zadanie na tym okrutnym świecie. Post ten jednak musi poczekać a nie oficjalnie przedstawiam Wam nowego członka rodziny- Agatkę.


Moje szczęście nie trwało długo, nawet nie miałam czasu by dotrzeć się z Agatą. 10 stycznia przyszła na świat a już od grudnia była w napięciu oczekiwana. Jednak jej się nie spieszyło tak jak Małgolce…
Pewnej nocy (29 stycznia) gdy karmiłam Agatę nasłuchiwałam dziwne charczenie z pokoju Małgosi. Oczywiście musiałam sprawdzić co się dzieję i uwierzcie mi nie chcielibyście tego przeżyć. Moje serce prawie stanęło a musiałam być twarda przecież jestem MATKĄ! Oszczędzę Wam i sobie opisu co się działo z moim dzieckiem. W głowie miałam tylko „pierwszy atak epilepsji”. Telefon do mamy, że musi się zająć Agatą a my szybko na pogotowie. Na pogotowiu oczywiście potwierdzili atak, bo naprawdę tak wyglądało…
Trafiliśmy do pani dr B. do której w zasadzie zawsze na początku trafialiśmy przed laty…Pełny panel badań, tomografia głowy, lekarze pytający czy dziecko jest kontaktowe bo tomografia przerażająca (wynik rezonansu rzeczywiście Gośka ma paskudny, ale to są tylko dane) po prostu jakiś koszmar…A moja Małgosia leżąca z błędnymi oczami w łóżeczku…Serce matki walące jak oszalałemu byku czuło, że jest źle. Lewa strona ciała Gosi niewładna, dr co po chwile pokazuje nowe odchyłki od normy jakby ich już było mało…Ze zmęczenia ułożyłam swoją (osiwiałą już) głowę na łóżeczku Małgosi. Po czym czułam jej malutką rączkę przesuwającą się po moich włosach tak jakby chciała powiedzieć „nie martw się mamo, będzie dobrze”… Po kilku dniach przyszły wyniki i wyszło, że Gosia złapała grypę typu A. Gdzie? Nie mam pojęcia, bo nigdzie nie byliśmy w ostatnim czasie, nawet zajęcia Małgosi były zawieszone przez jakiś okres. Objawy zwykłe przeziębienie: kaszel (pierwszy w życiu) i katar, osłuchowo czysto. Więc nie podejrzewałam, że taka błaha z pozoru infekcja narobi tyle szkód. Ostatecznie rozpoznano udar niedokrwienny (lewostronny) w przebiegu grypy typu A. Powstały nowe ogniska krwotoczne w prawej półkuli mózgu omijając (dzięki Bogu) ważne obszary takie jak słuch czy mowa. Po 2 tygodniach w końcu wróciliśmy do domu…na 2 dni!!! Potem znowu zawitał szpital…Gosia zakrztusiła się syropem (Lactuloza). Wiem, wiem co to za matka, że zakrztusiła dziecko syropem. W szpitalu rozległo się to szerokim echem jakbym to ja była jakąś wyrodną matką! A Gosiak po prostu jest chomikiem i trzyma w buzi płyny nawet przez 5 minut po czym przypomina sobie, że musi je połknąć i zawsze lądują w przysłowiowej niemieckiej dziurce (ech) ale pierwszy raz na tak szeroką skalę. Trafiliśmy znowu na oddział XIV z zachłystowym zapaleniem płuc. Okropny kaszel, który się nie kończył, wydzielina z nosa i buzi męczyły tak Małgosię, że po każdym takim ataku zasypiała wykończona. W mojej głowie było tylko co znowu takiego złapała. Przecież przez 2 lata był spokój, najgorsze co było to zapalenie oskrzeli a tak bez infekcji. O wymazy z gardła musiałam się prosić i przedstawić argument, że leżała z dziewczynką z RSV (wirusowe zapalenie płuc). A o tym wirusie dowiedziałam się następnego dnia od mamy ów dziewczynki bo nadal leżała na oddziale. Co pokazał wymaz? RSV!!! Oczywiście Gośkę nie może złapać zwykłe przeziębienie tylko od razu jakieś badziewne wirusy nie wiadomo skąd. Znów przywitał nas odział VIII. Z grypą A też tam trafiliśmy. Ogólnie to byliśmy wędrowniczkami bo wciąż nas przerzucali z pokoju do pokój, z oddziały do oddział…By w końcu gościć nas na nowej VIII. Po niecałym tygodniu Agata z katarkiem i kaszelkiem wylądowała w szpitalu. Zapalenie oskrzelików no i oczywiście RSV. Wiadomo było, że się nie rozdwoję i pieczę przy Agatcę sprawowała babcia a ja tam nawet nie zaglądałam by czasem nie przenieś jakiegoś paskudztwa z oddziału do oddziału.
 Jak już jest lepiej to i uśmiech gości :)

Gosiak spędziła kolejne 2 tygodnie w szpitalu a Agatka przeszło tydzień. Teraz całe i zdrowe są już w domowych pieleszach… 

Ostatnie dni w szpitalu były radosne :D  

Jest jeden plus tej strasznej przygody: Małgosia nabrała ciałka i przez 2 tygodnie przybrała 700 g. Jakiś szał mówię Wam! Co do lewej strony jest już lepsza lecz nadal nie jest tak sprawna jak wcześniej. Ja psychicznie nie jestem w stanie już znieś szpitala. Gosia wie co oznaczają pielęgniarki i igły więc prosimy Was o modlitwy byśmy już tam nie trafiali więcej!!!  

ONA JEST MOJĄ SIŁĄ!!!