piątek, 18 stycznia 2013

Okres ciąży


Macierzyństwo odkładałam w czasie sądząc, że jeszcze nie czas, nie ten moment. W końcu instynkt macierzyński zawładnął moją duszą. Dosłownie chyba z cały rok chodziłam wściekła jak osa gdy pojawiał mi się okres, bo przecież jak długo można "nie wpaść". Nie regularne miesiączki to norma więc nie zdziwiłam się gdy spóźniał mi się okres tydzień, dwa, ale już 4 to lekka przesada (wizyta u ginekologa już umówiona-wiadomo kilka tygodni się czeka). Po drodze zrobiłam test ciążowy, jednak święcie przekonana iż to zmęczenie materiału ludzkiego tylko luknęłam okiem i wyrzuciłam test do kubła na śmieci. Może nie odczekałam odpowiedniego czasu sama nie wiem. W każdym bądź razie oficjalnie ginekolog 23 marca 2012r. stwierdził, że jestem w 7 tygodniu ciąży. Nie wiedziałam, czy mam z tego faktu się cieszyć czy płakać, bo miałam inne plany na ten rok. Po prostu byłam w szoku, bo odpuściliśmy staranie się o dziecko. Na wiadomość, że będziemy rodzicami wszyscy się ucieszyli (no w końcu dziadkowie i babcie się doczekali). Mój ginekolog stwierdził, że ciąża to nie choroba i wysłał mnie do pracy. Po pewnym czasie mój organizm całkiem opadł z sił do tego złapałam przeziębienie i wylądowałam na L4 (już do końca mojej krótkiej ciąży).
Obawiałam się najgorszego (bo tyle się słyszy o poronieniach) i nie chciałam rozgłaszać wszem i wobec, że jestem w ciąży. Chciałam poczekać aż minie I kwartał (3 miesiące) a zarodek się zadomowi i znajdzie wygodne dla siebie miejsce by rosnąć. Szczęście zostało zaburzone wysokim NT 3,0 (przezierność karkowa) i ginekolog wysłał mnie na badania prenatalne, bo lepiej dmuchać na zimno. Szok -na owych badaniach prenatalnych wg statystyk i danych liczbowych płód zagrożony był Zespołem Downa. Pani pielęgniarka uspokajała, że dokładne wyniki będą dopiero jak zbadają moją krew, a na zapas nie ma co się martwić. Za wynikami musiałam czekać tydzień (bo akurat był weekend majowy). Wyobraźcie sobie jak długi musiał być dla mnie ten tydzień i jakie ja wtedy miałam myśli. Tydzień w końcu zleciał, wyniki otrzymałam na skrzynkę @. Z początku bałam się ją w ogóle otworzyć, ale nie było czego się bać. Testy krwi wykluczały prawdopodobieństwo wystąpienia poważnych wad genetycznych. Cała byłam w skowronkach, bo przecież każda mama chce mieć zdrowe dziecię. Na kolejnych badaniach prenatalnych (gdzie badano rozwój dziecka) doktor pokazywał mi nóżki i rączki, liczył tak szybko palce, że nawet nie zdążyłam zauważyć czy rzeczywiście jest wszystko na swoim miejscu. Także potwierdził, że owa iskierka jest płci żeńskiej. Wszystko było ok. Po kilku dniach miałam plamienia. Wyjazd do najbliższego szpitala- na Lutycką w Poznaniu (nawet nie zakładałam, że tam zostanę) USG prawidłowe, jednak badanie „ręczne” wskazywało ciążę zagrożoną (pęcherz moczowy wpuklał się w szyjkę macicy). Decyzja transportu do szpitala na Polnej (bo tam zajmują się takimi przypadkami) i moja pierwsza podróż karetką. Po takich przejściach nikt mi nie wmówi, że okres ciąży jest błogim stanem, bo dla mnie każda wizyta u ginekologa była obawą, czy znowu czegoś nie usłyszę niepokojącego.

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Okres ciążowy to według mnie bardzo piękna sprawa. Pamiętam jak staraliśmy się o dziecko i korzystałam z porad jak wyliczyć owulację https://plodnosc.pl/jak-wyliczyc-owulacje-cykl-kobiety gdyż czasami się po prostu nie udawało. Zresztą później poszło bardzo gładko i już teraz nasz maluszek jest razem z nami w domu.

    OdpowiedzUsuń