piątek, 11 grudnia 2015

Już 3 lata w domowych pieleszach…

Morze wylanych łez…Nieprzespane noce, poświęcenie, zrozumie to tylko matka wcześniaka, której okrutnie zabrane zostały tygodnie ciąży a dane jej było jedynie oglądanie swojego dziecka za szyby szpitalnego inkubatora. Milion sprzętów, pikające urządzenia, wszędzie czerwone serduszka WOŚP i bezbronne niemowlę zamknięte w szklanym pudełku, podłączone kabelkami, kroplówkami…Niemowlę ważące 660 g, sine, z niewykształconymi narządami zewnętrznymi, ze skórą cieniutką jak pergamin, przez którą widać za wiele, zbyt wiele dla matki. Pamiętam jak dziś gdy pragnęłam by w końcu Małgosia wyszła ze szpitala i była z nami. Gdy nadszedł czas wypisu z Kliniki Zakażeń Noworodka byłam pełna strachu czy dam radę otoczyć taką opieką Małgosię by czuła się bezpiecznie, by się jej nic nie stało, by poświęcić jej wszystko, by wyszła z wcześniactwa. Tych obaw było naprawdę sporo. Sporo też doszło obowiązków. Był to ciężki czas psychiczny i fizyczny. W zasadzie najgorszy w moim życiu. Czas który chciałabym wymazać…Jednak wcześniactwo i następstwa po nim uniemożliwiają mi to. Ile razy widzę na grupie wsparcia zdjęcia maluszków w inkubatorze wspomnienia powracają. Ja nie byłam taka silna by zrobić zdjęcia Małgosi na początku tej trudnej drogi. Dopiero pani ordynator wspomniała, że można sobie porównać jak urosła przez miesiąc. Ja nie miałam do czego. Nie byłam w stanie uwieczniać aparatem. Moja pamięć pamięta tylko pierwszy obraz gdy ją ujrzałam za szyby inkubatora. Tylko po unoszonej lekko klatce piersiowej wiedziałam, że żyje…Robiłam wszystko wcześniej ustalonymi schematami…jakby nic do mnie nie docierało…odcięta od rzeczywistości i zamknięta w swoim świecie….
129 dni strachu, lęku, trwogi…z wagą 2360 g 30 listopada 2012 w końcu wypisana do domu…
Szczęście? Ogromne szczęście i ulga, że już po wszystkim. Teraz tylko intensywna praca i będzie dobrze, takie pozytywne myślenie było u mnie.



Miało już tylko świecić słońce, nikt się nie spodziewał, że to dopiero początek… Za nami były trudne decyzje, ciężkie przeżycia i w końcu znowu wyszło słońce….Słońce które po nie całych dwóch latach schowało się w olbrzymich, czarnych chmurach na wiele miesięcy (mowa tu o udarze, którego doznała Małgosia w styczniu 2015), by ponownie wyjść i ocieplać nam życie…
Teraz moją największą miłością są one. Moje najcudowniejsze córeczki…


Pisałam wcześniej, że już prawie nie ma pozostałości po udarze jednak się myliłam...Rączka lewa nadal niechętna do współpracy, kciuk blisko palca wskazującego, nasilająca się skoliona lewostronna, problemy jedzeniowe. Wiem, że nie wszystko jest może następstwem udaru, ale na nie pozostawił on po sobie nic. Wszyscy dobrze oceniają Małgosie. W przedszkolu zachwyceni jej aktywnością. Tylko matka się czepia…bo wiem ile to pracy wymagało by Gosia w końcu zaczęła chwytać przedmioty a jak w mgnieniu oka zostało jej to zabrane…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz