Morze wylanych łez…Nieprzespane noce, poświęcenie, zrozumie to tylko matka
wcześniaka, której okrutnie zabrane zostały tygodnie ciąży a dane jej było
jedynie oglądanie swojego dziecka za szyby szpitalnego inkubatora. Milion
sprzętów, pikające urządzenia, wszędzie czerwone serduszka WOŚP i bezbronne
niemowlę zamknięte w szklanym pudełku, podłączone kabelkami,
kroplówkami…Niemowlę ważące 660 g, sine, z niewykształconymi narządami
zewnętrznymi, ze skórą cieniutką jak pergamin, przez którą widać za wiele, zbyt
wiele dla matki. Pamiętam jak dziś gdy pragnęłam by w końcu Małgosia wyszła ze
szpitala i była z nami. Gdy nadszedł czas wypisu z Kliniki Zakażeń Noworodka
byłam pełna strachu czy dam radę otoczyć taką opieką Małgosię by czuła się
bezpiecznie, by się jej nic nie stało, by poświęcić jej wszystko, by wyszła z
wcześniactwa. Tych obaw było naprawdę sporo. Sporo też doszło obowiązków. Był
to ciężki czas psychiczny i fizyczny. W zasadzie najgorszy w moim życiu. Czas
który chciałabym wymazać…Jednak wcześniactwo i następstwa po nim uniemożliwiają
mi to. Ile razy widzę na grupie wsparcia zdjęcia maluszków w inkubatorze
wspomnienia powracają. Ja nie byłam taka silna by zrobić zdjęcia Małgosi na
początku tej trudnej drogi. Dopiero pani ordynator wspomniała, że można sobie
porównać jak urosła przez miesiąc. Ja nie miałam do czego. Nie byłam w stanie uwieczniać
aparatem. Moja pamięć pamięta tylko pierwszy obraz gdy ją ujrzałam za szyby
inkubatora. Tylko po unoszonej lekko klatce piersiowej wiedziałam, że żyje…Robiłam
wszystko wcześniej ustalonymi schematami…jakby nic do mnie nie
docierało…odcięta od rzeczywistości i zamknięta w swoim świecie….
129 dni strachu, lęku, trwogi…z wagą 2360 g 30 listopada 2012 w końcu wypisana
do domu…
Szczęście? Ogromne szczęście i ulga, że już po wszystkim. Teraz tylko
intensywna praca i będzie dobrze, takie pozytywne myślenie było u mnie.
Miało już tylko świecić słońce, nikt się nie spodziewał, że to dopiero
początek… Za nami były trudne decyzje, ciężkie przeżycia i w końcu znowu wyszło
słońce….Słońce które po nie całych dwóch latach schowało się w olbrzymich,
czarnych chmurach na wiele miesięcy (mowa tu o udarze, którego doznała Małgosia
w styczniu 2015), by ponownie wyjść i ocieplać nam życie…
Teraz moją największą miłością są one. Moje najcudowniejsze córeczki…
Pisałam wcześniej, że już prawie nie ma pozostałości po udarze jednak się
myliłam...Rączka lewa nadal niechętna do współpracy, kciuk blisko palca
wskazującego, nasilająca się skoliona lewostronna, problemy jedzeniowe. Wiem,
że nie wszystko jest może następstwem udaru, ale na nie pozostawił on po sobie
nic. Wszyscy dobrze oceniają Małgosie. W przedszkolu zachwyceni jej
aktywnością. Tylko matka się czepia…bo wiem ile to pracy wymagało by Gosia w
końcu zaczęła chwytać przedmioty a jak w mgnieniu oka zostało jej to zabrane…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz