środa, 14 sierpnia 2013

"Inny świat"

Ostatnio moje ulubione blogerki z niewiadomych mi przyczyn akurat po 12 miesiącach dramatu jaki mnie spotkał jako MATKI postanowiły napisać/ powspominać jak to było… Pal licho jakby to było za jakieś 15-26 miesięcy ale akurat po 12 miesiącach!!!
Myślałam, że jak nadejdzie ten pamiętny dzień to się ponownie załamię, zaryczę itp. ale nie. Polna uczyniła mnie odporną na wyrażanie emocji. Wiedziałam, że moje dziecko mnie potrzebuje przy sobie, że oczekuje miłości i ciepła. Wiedziałam, że złe emocje, stres są przez nią odczuwalne. Starałam się być twarda i nie okazywać tego przy niej. Fakt, że drżałam za każdym razem jak przekraczałam drzwi neonatologii, ale z biegiem czasu popadłam w rutynę, Pomimo tego nie mogłam powstrzymać łez przez pierwsze dwa miesiące patrząc na nią i przy ważnych momentach dla niej i dla nas. Była taka bezbronna, malutka, otoczona wszystkim możliwym sprzętem do ratowania życia. Moje ciało skrupulatnie ukrywało ból i nadal stara się tak robić, bo przecież nie mogę pokazać Małgosi, że jestem od niej słabsza, że już nie daję rady!!! I tak duszę w sobie wszystko,  jestem jak puszka Pandory. Ciekawe kiedy wybuchnę…
Ale ten post miał nawiązać do tego…
Poród dramatyczny, nie o czasie. Roztrzęsienie, gniew, żal, łzy…a tuż obok radość, miłość, płacz dziecka, zdjęcia wysyłane do znajomych z zawiadomieniem rozwiązania… Matki zdrowych dzieci nie są świadome, że tuż obok leży kobieta którą spotkał najgorszy dramat jaki może spotkać kobietę- utrata dziecka lub jego walka o kruche życie. Przecież to nie ich wina, że cieszą się z narodzin ZDROWEGO DZIECKA, że są najszczęśliwszymi mamami na świecie. To wina systemu, który traktuje KOBIETY PRZEDMIOTOWO. Poronienia, problemy ciążowe, porody, wszystko wrzucane w do jednego kotła, tylko nie te emocje. Leżałam z przyszłymi mamami, które też już wiele przeszły. Widziały przed sobą trudny poród lecz zdrowe dziecko, nie to co JA lub inne mamy. Na szczęście w tym nieszczęściu mogłam wybrać pokój tylko jednoosobowy i tam zamknąć się z dala od sielankowych widoków macierzyńskich. Dali mi leki i zostawili samą, samiuteńką z wijącymi się myślami rozpaczy, rozgoryczenia… Za drzwi dochodził mnie odgłosy płaczu noworodków i krzątania pielęgniarek. Nazajutrz przyszedł dr pytając jak się czuję. Fizycznie czułam się dobrze, więc on nie widział potrzeby trzymania mnie dłużej w szpitalu. Psychicznie to już każdy indywidualnie znosi taki dramat…lekarze są już na to odporni z musu…Po dobie zostałam wypisana do domu a dramat mojego dziecka dopiero się zaczynał…
Nazajutrz gdy przyszłam po resztę dokumentów w „moim” byłym pokoiku już wisiały baloniki  i pewnie matka i jej rodzina bardzo się cieszyli z narodzin niemowlęcia.
Nie chcąc się powtarzać zapraszam do postu prowokatorki i dokładam jeszcze ten post


 POMIMO TEGO WSZYSTKIEGO JESTEM NAJSZCZĘŚLIWSZĄ MAMĄ NA ŚWIECIE!!!


A złą przeszłość mam głęboko w d..pie i chcę o niej szybko zapomnieć!!!

5 komentarzy:

  1. Przykro mi, że wywołałam w Tobie tyle emocji. Nie miałam pojęcia, że tak zareagujesz.

    Tulę. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że już zawsze te wspomnienia będą dla nas baaardzo bolesne! Tego po prostu nie da się zapomnieć! U nas za chwilę będzie 3 lata- niby kawał czasu, a wspomnienia wciąż żywe... Ja niestety kilka nocy po porodzie spędziłam na jednej sali z dwiema kobietami, które miały dzieciaczki przy sobie. One wstawały w nocy karmić, przytulić, a ja... odciągnąć mleko cholernym laktatorem. :-(Potem dostałam "jedynkę" i zajmowałam ją przez 3 tygodnie (mogłam być cały czas obok dopóki nie przewieźli Agatki do innego szpitala).
    Poza tym żadnej pomocy... Nic! Ja, mąż i milion myśli w głowie...

    OdpowiedzUsuń
  3. :(((
    Wiesz co, ja też nie lubię wspominać i w zasadzie nigdy tego nie robię! Tak samo jak Ty upycham swoje emocje gdzieś tak głęboko. Tak upchałam stratę Wiktora, tak upycham poród bliźniaków.
    W obu przypadkach leżałam 4 dni na sali z kilkoma innymi kobietami i ich dziećmi. Dobijające strasznie... Wszystkie czujemy to samo. Jedne z nas radzą sobie z tym lepiej, inne gorzej. Te których dzieci już są większe i wyszły z wcześniactwa prawie że bez konsekwencji- oddychają spokojnie, my nadal siedzimy na bombie.
    Wyżaliłam się publicznie i powspominałam bo dobiła mnie diagnoza jaką postawili Mikołajowi. Nigdy się nie pogodzę z tym, że nasze dzieci muszą tak wiele przejść, że życie jest dla nich tak bardzo niesprawiedliwe...
    Trzymaj się Eliza! Nie chciałam Cię dobijać. Chociaż sama od kilku dni jestem dobita!
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja byłam tylko dobę w szpitalu a potem mnie wypuszczono. Czułam się jakbym była kolejną wyskrobaną krową...w domu zaś rozgrywał się kolejny dramat i nie mogłam/nie chciała/ znaleźć sobie miejsca...

    OdpowiedzUsuń
  5. Na Polnej jest wszystko taśmowo! Zaskoczona jestem tylko, że nie miałaś możliwości porozmawiania z psychologiem. Do mnie po kolejnym poronieniu przysłali panią psycholog, ale nie chciałam z nią rozmawiać. Po kolejnych badaniach miesiąc po poronieniu położyli mnie ze świeżymi mamami, myślałam, że świat mi się wali, że wszystko jest przeciwko mnie! Jak się urodził Piotruś, jak go zabrali na neo mój świat po raz kolejny runął, mimo że było to tylko zapalenie płuc bałam się, że go stracę. Eliza, jesteś bardzo silna! Podziwiam Cię!!!!

    OdpowiedzUsuń