sobota, 26 stycznia 2013

Zakupy


Będąc jeszcze w ciąży planowałam robić powoli zakupy by nie kupować wszystkiego na raz, bo finansowo byśmy chyba zbankrutowali. Allegro i Excel moi przyjaciele pomagali mi zestawiać potrzebne nam produkty. Nie wszystkie rzeczy kupowaliśmy nowe, bo po co nam nowe łóżeczko za 300 zł jak mogliśmy mieć takie same używane niezniszczone za 90 zł. Pomocne nam były serwisy Tablica.pl i Gumtree.pl gdzie znajdowałam i cały czas wyszukuję mnóstwo potrzebnych rzeczy, czy to nowych, czy używanych. Również od znajomych kupowałam rzeczy po ich dzieciach, bo co taki noworodek zniszczy? My jako mamy wcześniaków potrzebujemy sporo innych potrzebnych rzeczy, których normalne bobasy o czasie nie potrzebują, także pamiętajcie róbcie zakupy z głową. Dziękujemy tym osobom, które życzyły nam powodzenia i wierzyły, że nasza historia zakończy się szczęśliwie.

Polna-kuchnia mleczna


Hasło przewodnie dla Was maminki, które usłyszałam z ust Agi-mamy Boryska, a które mi się bardzo spodobało „ Uspokój się bo (imię dziecka) nie będzie chciało pić mleka od wściekłej krowy”.  Dojne krowy tak na siebie mówiliśmy idąc do kuchni mlecznej (pomieszczenia z laktatorami, gdzie ściągaliśmy mleko dla naszych pociech). W kuchni zawsze było oblężenie i bardzo gwarno. Mamy dzieliły się informacjami, postępami swoich pociech dosłownie wszystkim. Początkowo nie byłam nastawiona by cokolwiek mówić, w zasadzie nie chciałam mówić co przechodzimy, wolałam to trzymać w sobie. Z biegiem czasu jednak kuchnia zapełniała się nowymi osobnikami (mamami, które też tak wcześnie urodziły swoje bobasy), które szukały mam dzieci w podobnym tygodniu ciąży urodzonych, by dowiedzieć się co je czeka. My z racji tego iż wszystkie świństwa się Gosi czepiały byliśmy chyba tam mentorami medycyny. Wierzę, że Gosia wzięła na swoją klatę te wszystkie choroby by inne dzieci wyszły z tego skrajnego wcześniactwa bez szwanku. Były bobasy, które w zasadzie nic nie „chwyciły” i szybko dojrzały by wyjść do domu, niektóre miały tylko jedną operację. Każde dziecko rozwijało się  indywidualnie i każde przechodziło inne problemy, ale tam gdzie one wystąpiły mogłam służyć radą w szak Gosia po tych przejściach wciąż trzymała się dzielnie. Spotkałam tam wiele sympatycznych mam, z którymi do tej pory mam kontakt. Cieszyły mnie postępy ich pociech i, że idą już do domu ( w głębi duszy też już pragnęłam opuścić szpital i im zazdrościłam, że ich maludy tak szybko idą do przodu). Chciałabym im wszystkim życzyć dużo sił i wytrwałości przy pielęgnacji maluszków a także zdrowia i jeszcze raz zdrowia dla ich pociech. Buziaki dla Was :*
Nie sądziłam, że tyle ciąż donoszonych również boryka się z różnymi problemami, a jednak. Powiedziałbym, że jak dobiję do 37-40 tyg. to wszystko będzie ok, jednak nie zawsze tak jest. Nie wiem czy to przez ten postęp cywilizacyjny borykamy się z tą cała niepłodnością i różnymi chorobami, czy to powietrze i jedzenie nas tak truje.

Rozmowy i odwiedziny


Początkowo rozmowy, a właściwie monologi z Małgosią nie należały do łatwych. Mi się głos się kroił, a oczy napływały łzami gdy cokolwiek z siebie próbowałam wydobyć. Przez pierwszy niecały miesiąc wpatrywałam się w nią, nie mogąc uwierzyć, że żyje. Odwiedziny też nie trwały długo, bo nie byliśmy na tyle twardzi psychicznie by tam przesiadywać dłużej niż godzinę. W myślach dziękowałam Bogu, że Gosiulka jest z nami i, że wie co robi tląc w niej iskierkę życia. Po miesiącu monologi były rzeczą normalną. Małgosia wiedziała co się dzieje w domu, co dla niej kupiliśmy. Z biegiem czasu też była na bieżąco z wiadomościami (mama czytała codziennie jej świeżą prasę) a o bajkach już nie wspomnę ile stronic przeszło przez moje ręce. Z biegiem czasu też się wydłużał czas pobytu na oddziale, a czas tam tak szybko uciekał.
Od początku w zasadzie myślałam, że to tylko zły sen z którego się w końcu obudzę. Nadal tak myślę, że w końcu przyjdzie ktoś i mnie z niego wybudzi. Proszę kimkolwiek będziesz wybudzaczu snu przyjdź do nas prędko. 

piątek, 25 stycznia 2013

Kangurowanie


Jak każdy rodzic nie mogłam się doczekać kiedy będę mogła wziąć mała na ręce. Już tyle czasu jest z nami, a ja ją tylko mogę szmerać w inkubatorze. Cóż musiało mi to wystarczyć. 6 listopada w taty imieniny odbyło się nasze pierwsze kangurowanie (ciało do ciała, by dziecko poczuło ponownie ciepło i bicie serca mamy). Nie wiedziałam jak mam ją objąć bo waga piórkowa zaledwie 1260 g, ale bicie serduszka i ciepło jakie z niej biło przebijało wszystkie urządzenia monitorujące ją. Nasze kangurowanie nie było całkiem na golasa, ale mała leżała na mojej klacie w pampersie owinięta tymi wszystkimi rurkami (niestety) i przykryta kocykiem. Pierwsze spotkanie jej się nie spodobało, nowe otoczenie ją zdenerwowało, więc nie trwało długo. Ja też byłam lekko zestresowana jak ona to zniesie, ale przy kolejnych kangurowaniach te obawy znikały. Przy czwartym podejściu wtuliła się w moją lewą pierś i uszczęśliwiła mnie najwspanialszymi uśmiechami na świecie. Pewnie jej było dobrze.

Laser


Laser jest nie groźny i w zasadzie w 100 % skuteczny więc nasze obawy nie były duże. Bardziej niepokoiliśmy się o znieczulenie, bo Gosia musiała być ponowne zaintubowana jak do każdych operacji, czy zabiegów. A każde takie znieczulenie spowalniało naszą Gosie w dojrzewaniu i nie jest obojętne dla jej zdrowia. Wizyty po laserze wskazywały, że dno oka jest ok, widać zmiany bliznowate ale to po laserze normalne. Nasz spokój był tylko do czasu, bo oczywiście po jakiś 3-4 spokojnych wizytach musiało się jakieś cholerstwo znowu przyplątać. Tym razem podejrzenie zaćmy…
W tym dniu Gosia miała na sobie swoje pierwsze ubranko. W rozpiętej koszuli wyglądała jak jakiś boski żigolo na podrywie hehe